Czuję się jak Howl. Doslownie. I bredzę od rzeczy co też wskazuje na pewne podobieństwo.
(...)
Tymczasem z sypialni na piętrze zaczęły dochodzić bolesne jęki i stękania. Sophie dalej mruczała do psa i nie zwracała uwagi na te odgłosy. Donośny, głuchy kaszel przebrzmiał i zamarł w kolejnym jęku. Sophie również to zignorwała. Po kaszlu nastąpiły grzmiące kichnięcia, od których szyby dzwoniły w oknach i drzwi dygotały. Sophie trudniej przysżło je zignorowac, ale jakoś dała sobie radę. Tru-tu-tuuu! zatrąbił wydmuchowany nos niczym fagot w tunelu. Ponownie rozległ się kaszel urozmaicony jękami. Kichnięcia przeplatały się z kaszlem i pojękiwaniem. Stopniowo odgłosy urisły do crescendo, kiedy Howl jakimś cudem jednocześnie kichał, prychał, wycierał nos, kaszlał i żałośnie pojękiwał. Drzwi grzechotały, belki w suficie drżały, a jedno polano Kalcyfera stoczyło się z paleniska.
- No dobrze, dobrze, wiadomość dotarła! - burknęła Sophie i wrzuciła polano spowrotem na ruszt. - Następny będzie zielony śluz. Kalcyfer, dopilnuj, żeby pies tutaj został.
Wdrapała się po schodach, gderając głośno:
- Ach, ci czarnoksiężnicy! Myślałby kto, że żaden nigdy się nie przeziębił! No, o co chodzi? - zapytała, wchodząc na brudny dywan sypialni.
- Umieram z nudów - odparł żałośnie Howl. - Albo po prostu umieram.
Leżał wsparty na brudnych, szarych poduszkach, nakryty czymś, co wyglądało jak patchworkowa kołdra, tyle, że koloru kurzu. Wyglądał dość marnie. Pająki, które tak lubił, pracowicie tkały sieć na baldachimie nad jego głową.
Sophie położyła mu rękę na czole.
- Masz lekką gorączkę - przyznała.
- Mam delirium - poprawił ją Howl. - Czarne plamy latają mi przed oczami.
- To pająki - wyjaśniła. - Dlaczego nie wyleczysz się zaklęciem?
- Bo nie ma zaklęcia na katar - oświadczył Howl smętnie. (...)
Ruchomy Zamek Hauru, Diana Wynne Jones, Wydawnictwo Amber, 2005
A to był fragmencik wielbionego przeze mnie Ruchomego Zamku. Jako, że nie trawię zjapońszczonego imienia 'Hauru' pozmieniałam, gdzie trzeba na orginalne - 'Howl' wink
Community Member